Wyobraź sobie grę, której zasady są tak proste, że pojmie je każdy po minucie tłumaczenia. Wyobraź sobie grę, w którą możesz grać w domu, pociągu, parku czy prosektorium. Wyobraź sobie wreszcie grę, która daje tyle radości, że na nudnych, rodzinnych spotkaniach nawet Twoja babcia będzie za tym, żeby wyłączyć telewizor i ciupnąć partyjkę. Wyobraź sobie Dobble.
Puszka Pandory
Grę dostajemy (lub kupujemy sobie, ale to rozwiązanie ekstremalne :P ) w metalowej puszce, nieco przypominającą stare opakowanie landrynek. Na zewnątrz tłoczenie, kilka zabawnych grafik, jakieś reklamowe bzdety – słowem, prezentuje się toto niepozornie, choć jest raczej miłe dla oka. Gdy wreszcie zdobędziemy się na odwagę i zajrzymy do środka, naszym oczom ukaże się okrągła instrukcja i 55 równie okrągłych karteczek, na których z jednej strony nadrukowano logo gry, a z drugiej (na każdym „żetonie”) jakieś zupełnie bezsensowne symbole. Mało, jak za 60 zł? Niby tak, ale właśnie otworzyliście Puszkę Pandory! Ta niepozorna gra za chwilę ukradnie wam niezły kawał życia.
Chłopek! Ja mam chłopka!
Książeczka z zasadami liczy kilka stron, ale większość z nich to różne warianty tej samej rozgrywki (niektóre lepiej sprawdzają się w liczniejszym gronie), zaś same założenia można streścić w dwóch zdaniach: Na każdej karcie jest 8 symboli, a na dwóch dowolnych kartach powtarza się TYLKO JEDEN z nich (i zawsze musi być jeden znak). Gracze odkrywają karty i kto szybciej dostrzeże I NAZWIE powtarzający się symbol – ten zdobywa punkt. I tak aż do odkrycia wszystkich kart. Prawda, że banalne?
Jednakże pod tym niemal prymitywnym modelem rozgrywki leżą niezmierzone pokłady frajdy. Na okrągłych żetonach „znaczki” porozrzucane są zupełnie chaotycznie, mają różne kolory i rozmiary, przez co naprawdę trudno jest zauważyć dwa takie same rysunki. Kolejnym problemem jest ich nazwanie – i nie mówię tylko o abstrakcyjnych ikonach, takich jak plamki, logo Dobble (ludzik-rączka), czy jing-jang, ale zupełnie typowych znakach: spróbujcie w stresie i pełnym skoncentrowaniu się na szukaniu kształtów, znaleźć w głowie nazwę dla ołówka, delfina czy kłódki. Każdy, kto zobaczy inną osobę siłującą się z własnym językiem, aby wreszcie powiedzieć „ptaszek”, będzie musiał się roześmiać. Spróbuję to opisać:
Wyobraźcie sobie, że siedzicie przy stole, na którym leżą dwie karty. Cisza. Skupienie. Słychać cykanie świerszczy. Nagle jeden z graczy podskakuje:
-Mam! To ten… no… eeeee…
Rozentuzjazmowany osobnik ściąga na siebie uwagę wszystkich w pokoju. Napięcie narasta z każdą sekundą…
- No… Klucz wioleeee... eeee….
- Wiolenczelinowy! – rzuca inny z graczy, podłapując entuzjazm.
- Wiolinowy – poprawia jakiś cwaniak i zbiera pulę z uśmiechem. Nawet się nie starał…
Takie sytuacje są w Dobble częste. Ekscytacja sięga zenitu i można ją porównać tylko do emocji, jakie mogą wywołać ważne zawody sportowe czy ogłaszanie wyników wyborów parlamentarnych. Na puszce powinna być mała uwaga, że w Dobble nie powinny grac osoby o słabym sercu…
Zapomnij o bożym świecie
W Dobble można grać wszędzie, nawet w pociągu czy autobusie, o ile zignorujecie dziwne spojrzenia współpasażerów, które na pewno ściągniecie na siebie okrzykami: Marchewka! Mam marchewkę! Do tego sposób wydania i łatwe do ogarnięcia zasady powodują, że dobrze przy Dobblach będą bawić się wszyscy – od trzyletniego, sepleniącego malca, po dziadka – krzyżówkowicza. I nie polecam zabierać puszki z grą na spotkanie, na którym chcecie obgadać coś ważnego, bo jest praktycznie gwarantowane, że do dyskusji nie dojdzie. Przy Dobble świat zewnętrzny może nie istnieć!
Autor: Krzywol
Jeśli podobał ci się tekst, kliknij "Lubię to" na stronie głównej lub podziel się wrażeniami w komentarzu.
1 komentarze:
A ja od siebie dodam - prosta, fajna, przyjemna i niedroga. Kupiłem już dość dawno, świetnie sprawdza się na wyjazdach ;)
Prześlij komentarz