Czy Kaiu mają wielkie zęby – Czyli rzecz o machinach oblężniczych na Dalekim Wschodzie
Na pewno nieraz rozgrywaliście przygody na Murze Kaiu, broniliście umocnień, twierdz, lub też próbowaliście je zdobyć. Niewiele jednak osób wie, jaka różnorodność środków oblężniczych była dostępna na Dalekim Wschodzie i to już od najdawniejszych czasów.
Mistrzu czy opisywałeś kiedyś graczom, co stoi na murach potężnych twierdz Rokuganu? Jeśli nie, to mam nadzieje, że ten krótki tekst będzie ci pomocny.
Obowiązkiem Kaiu jest utrzymanie muru, zadbano więc o to by najeżony był pułapkami, machinami, i przeróżnymi śmiertelnymi niespodziankami. Dlatego jeśli postanowicie wprowadzić do świata Legendy przedstawione przeze mnie wynalazki, pamiętajcie, że najprawdopodobniej większość z nich była by w posiadaniu inżynierów Kraba, a część mogła by zostać wykonana tylko dzięki pomocy rodziny Agasha. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby co prostsze maszyny były znane także pozostałym klanom.
Najprostszym i jednym z najwcześniej zastosowanych mechanizmów w czasie walk oblężniczych była kusza, zwana w Japonii oyumi (oczywiście mowa tu o kuszy oblężniczej znacznie większej od swojej ręcznej odpowiedniczki). Łęczysko takiej kuszy przypominało łuk refleksyjny, złożone było z warstw rogu i bambusa, mechanizm spustowy wykonano z brązu. Z racji wielkości i nieporęczności broń tą montowano na specjalnych drewnianych ramach, do których to czasem przytwierdzonych było cztery albo sześć kół.
Największe z oyumi wymagały nawet dziesięcioosobowej obsady, a wystrzeliwane przez nie bełty osiągały długość ponad trzech i pół metra. Kusze te z czasem zostały zmodyfikowane i wraz z główną strzałą wypuszczały kilka lub kilkanaście mniejszych bełtów, co ciekawe główny pocisk często przewiązywany była sznurem, pozwalającym na jego odzyskanie i ponowne użycie. By zwiększyć siłę broni dodawano też drugie, a nawet trzecie łęczysko. Ponoć powstawały tak wielkie konstrukcje, iż musiały być naciągane przez woły.
Potrafiono również łączyć kusze w całe baterie, odpalane jednocześnie i zasypujące przeciwników gradem strzał. Połączone w ten sposób urządzenia zwano smoczym mechanizmem.
W Japonii stworzono jeszcze jedną oryginalną formę kuszy oblężniczej; połączono ją mianowicie z katapultą. Strzelała ona kamieniami, wyrzucanymi w powietrze przez łyżkę umieszczoną na napiętej cięciwie. Broń tą zwano ishiyumi, co oznacza kamienny łuk.
Najpowszechniej znanym rodzajem broni oblężniczej były jednak katapulty w różnej odmianie (między innymi trebusze), wykorzystywane zarówno w Europie, jak i na Dalekim Wschodzie.
Ich główne ramię mogło osiągać ponad dwanaście metrów i zamocowane było na drewnianej ramie o wysokości około sześciu metrów, z czego półtora metra było wkopane w ziemię dla zapewnienia lepszej stabilności. Początkowo urządzenia te korzystały jedynie z siły ludzkich mięśni i wymagały sporej obsady (samych ciągnących liny mogło być nawet dwudziestu). Z czasem jednak zaczęto stosować przeciwwagę, co bardzo usprawniło procedurę wystrzału i zwiększyło siłę trebusza. Natomiast dla uzyskania lepszej mobilności mniejsze urządzenia zaczęto wyposażać w koła.
Trebusze były powszechnie stosowane zarówno podczas ataku na umocnienia jak też w trakcie ich obrony. W wypadku odpierania ataku, umieszczane były na placu zamkowym, lub dziedzińcu. Na murach zaś ustawiano obserwatorów mających koordynować wystrzały. Co ciekawe machiny te rzadko były stosowane do niszczenia zabudowań czy umocnień, miały na to zbyt małą siłę, za to doskonale służyły jako broń przeciwpiechotna. Odznaczały się niesamowitą celnością i precyzją (w nieco późniejszym okresie mniejsze trebusze montowano w ramach pozwalających na szybką zmianę kierunku strzału), przez co zaczęto nawet próbować zastosować je do „polowania” na wrogich generałów i inne pojedyncze ważniejsze cele
Równie często jak po machiny, sięgano do szerokiej gamy środków zapalających. Jaki inny żywioł, jeśli nie ogień, nadaje się do u życia w rzemiośle wojennym? Najprostszym ze stosowanych wynalazków były płonące ogony wieśniaków (bardzo luźne tłumaczenie). Były to pochodnie w kształcie litery Y, zrobione z siana oraz gałęzi, maczanych w tłuszczu. Rzucano je na dachy pojazdów, wieże oblężnicze lub budynki. Ich skuteczność powiększały wprawione kolce, pozwalające na dłuższe utrzymanie się płonącej pochodni miejscu.
Drugim powszechnie znanym i stosowanym środkiem roznoszącym ogień, zarówno na Wschodzie jak i w Europie, były strzały zapalające. Ich użycie było zwykle dwuetapowe. Najpierw wystrzeliwano strzały z pojemnikami wypełnionymi olejem (czasem z domieszką siarki), które rozbijały się na celu, pokrywając go substancją łatwopalną. Drugi etap jak można się domyślić, polegał na wystrzeleniu właściwych płonących pocisków (były to strzały owinięte strzępami materiału, często nasączonego olejem).
Z czasem zaczęto w podobnym celu używać prochu, nie do wywołania eksplozji, a jedynie lepszej skuteczności w wywoływaniu dużego płomienia. Strzały takie miały przymocowane ładunki, zawierające proch wymieszany z papierem. Całość pokrywano warstwą zewnętrzną, ściskano do uzyskania okrągłego kształtu, dodawano lont i uszczelniano żywicą sosnową.
Innym oczywistym sposobem na podpalenie celu, było wykorzystanie trebuszy. W tym celu stworzono całą gamę pocisków zapalających. Najczęściej spotykana zapalająca amunicja do tych machin to ogniste kule i płonące kule. Ogniste kule były to pociski wypełnione prochem niskiej jakości, niekiedy zamiast zwykłej skorupy stosowano metalowy szkielet najeżony hakami pozwalającymi na utrzymanie się pocisku w miejscu trafienia. Wariacje taką zwano kulami kolczastymi.
W płonących kulach, używano wosku, gdyż palił się bardzo długo. Wystrzeliwane były, głównie w celu oznaczenia odległości, dania sygnału, sprawdzenia zasięgu lub podpalenia przygotowanego wcześniej ładunku. Czasem z trebuszy ciskano również kule wypełnione roztopionym żelazem, jednak były to stosunkowo rzadkie przypadki. Znacznie częściej roztopione żelazo lano z murów na wspinających się po drabinach przeciwników.
Stosowano też przeróżne bomby dymne i gazowe. Wypełnione były one mieszaniną prochu i różnych trujących substancji. Dym wytworzony przez taki pocisk powodował nie tylko spadek widoczności, ale również kłopoty z oddychaniem, nudności, torsje, krwawienie z oczu, ust i nosa. Całkiem możliwe, że pozostanie przez dłuższy czas w takich oparach mogło kończyć się nawet śmiercią.
Najbardziej przerażającą inwencję w dziedzinie środków łatwopalnych wykazali jednak Mongołowie, używając ludzkiego tłuszczu, wytopionego z jeńców. Do tłuszczu tego dodawali również prawdopodobnie nafty lub jakiś rodzaj oleju.
Nie należy mylnie zakładać, że Bizancjum miało w dawnych czasach monopol na miotacze płomieni. Również w Chinach używano greckiego ognia, oczywiście w nieco zmodyfikowanej formie. Stosowano go głównie na murach, gdyż nie za bardzo nadawał się do walki morskiej, ze względu na wielkość i ciężar metalowego pojemnika, w którym znajdowała się mieszanina łatwopalna. Za pomocą ręcznej pompy wyrzucano ciecz z pojemnika, a u wyjścia rury, którą tryskała substancja znajdował się zapalnik prochowy, wywołujący zapłon.
Drugim nieco podobnym urządzeniem była ognista lanca. Była to zwykła włócznia lub lanca, z przytwierdzoną specjalną tubą zaraz za ostrzem. Kiedy tuba została odpalona, płonęła przez około pięć minut, wyrzucając w przód strumień ognia. Po wypaleniu ładunku, broń mogła być wciąż użyta zgodnie ze swym pierwotnym zastosowaniem.
Jednym z najdziwniejszych chyba pomysłów na rozniecanie ognia, było zastosowanie do tego celu zwierząt. Używano do tego głównie ptaków. Na ich szyi lub nodze przytwierdzano małe bomby zapalające, ptak miał z nimi przelecieć nad wrogi obóz, wylądować na dachu lub innym obiekcie i eksplodować.
Najbardziej chyba jednak ekstremalnym posunięciem było użycie tak zwanego płonącego wołu. To biedne zwierze przytwierdzone miało po bokach dwie włócznie, a na grzbiecie niosło olbrzymi ładunek wybuchowy lub zapalający. Rozwścieczonego woła pędzono w kierunku wrogiej armii, gdzie dokonać miał dzieła zniszczenia. Metoda ta nie należała jednak do najskuteczniejszych, gdyż zwierze zwykle padało od gradu strzał, nim dotarło do pierwszych szeregów.
Stosunkowo szybko jednak zarówno Chińczycy jak i Japończycy odkryli, że proch może być stosowany również, jako środek wybuchowy a nie tylko zapalający. Posiadamy opis bomby szrapnelowej już z 1044 roku, a prawdopodobnie istniały one już wcześniej. W opisie tym podano, iż bomba taka miała składać się z dwóch lub trzech bambusowych komór, były one wypełnione mieszanką prochu i ceramicznych fragmentów, wielkości mniej więcej monety. Wszystko to było kształtowane wokół bambusowej rurki, przez którą biegł lont. Taka bomba mogła dokonać sporego spustoszenia wśród piechoty.
Mniejsze wersje tych ładunków wybuchowych bywały wystrzeliwane za pomocą moździerzy, po kilka na raz. Tworzono też prymitywne granaty ręczne, miny odpalane pod wpływem zmiany ciężaru oraz wyrzutnie rakiet. Rakiety takie wystrzeliwane były z tuby, często rzeźbionej lub ozdabianej smoczymi ornamentami, gdyż wierzono, że nadaje im to właściwości magiczne. Tuby te łączono ze sobą i używano wtedy, jako ręczne wyrzutnie rakiet, lub nawet całe baterie potrafiące wystrzelić do stu pocisków za jednym razem. Były to tak zwane smocze machiny, a ich salwa zbierała potworne, krwawe żniwo.
Jeśli chodzi o same mechanizmy obronne umieszczane na murach to za najbardziej popularne uchodziły kotły na kołach z rozgrzaną lub płonącą substancją, kolczaste łańcuchy zawieszane na zewnętrznej stronie murów, oraz najsławniejsze chyba, wilcze zęby. Jest to duża kwadratowa deska naszpikowana kolcami, opuszczana na wspinających się na mury i wciągana dzięki kołowrotowi z powrotem na miejsce.
Mam nadzieje, że przedstawione przeze mnie informacje ubarwią choć trochę wasze sesje. Oczywiście czy skorzystacie, z któregokolwiek z podanych wynalazków to już wasza sprawa. Rozumiem, że wielu mistrzów gry może obawiać się zachwiania równowagi rozgrywki i utracenia „samurajskiego klimatu”. Jednak stosowane z umiarem mogą ubarwić grę. Zaznaczam, że podane przeze mnie nazwy mogą mijać się z oficjalnym nazewnictwem, niestety nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, proszę więc o wyrozumiałość.
Autor: Marcin
Autor: Marcin
0 komentarze:
Prześlij komentarz