28 maja 2013

Call of Juarez: Gunslinger - recenzja Sthenno

Call of Juarez powrócił na Dziki Zachód, jak wszyscy wiemy, to jest prawdziwe miejsce tej serii. Jak widać Techland uczy się na niektórych błędach i postanowił po raz kolejny uraczyć nas strzelanką FPP w klimatach westernu.

Opuszczając bohaterów znanych z poprzednich odsłon gry Call of Juarez: Gunslinger najnowsza część opowiada dzieje Silasa Greavesa, zatwardziałego i niepowstrzymanego łowcy nagród, szukającego zemsty za śmierć swoich braci. Całość fabuły przedstawiona jest w formie dość zabawnej i oryginalnej retrospekcji. Historia opowiadana jest przez starego Silasa, zapewne przy sporej ilości alkoholu. W związku z tą osobliwą formą narracji sama rozgrywka staje się nieprzewidywalna i chaotyczna, ale w dobrym znaczeniu.

W przerwach pomiędzy misjami pojawiają się w większości statyczne, średnio ciekawe grafiki z przedstawiające rozmowę łowcy nagród ze słuchaczami, same w sobie są mało interesujące, jednak ugłosowienie jest świetne i pomaga przebrnąć przez rozmowy. Jak taka forma opowieści kogoś nudzi, można spokojnie ominąć filmiki, coś o czym nie pomyśli wielu twórców gier, nie ma nic bardziej denerwującego niż nudne przerywniki, których nie da się przewinąć.


Pomimo moich poważnych obaw, grafika nie przyprawiła mnie o ból głowy, na szczęście Call of Juarez: Gunslinger utrzymany jest w stylistyce grafiki komiksowej i operuje mocnymi kolorami. Zabiegi te łagodzą ewentualne niedoskonałości silnika graficznego , obawiam się jednak, że gdyby postawiono na bardziej realistyczne odwzorowanie świata, moje odczucia byłyby zgoła inne.

Niezwykle interesującym elementem jest wspomniana już zmienność i chaos. Wynikają one z problemów z pamięcią głównego bohatera lub z wtrąceń jego słuchaczy, którzy dodają do jego opowieści fakty znane im z historii lub gazet. W związku z tym może się okazać, że ze słonecznego dnia robi się mglisty, nagle znikają strzelający Indianie, a zamiast nich pojawiają się kowboje, przewrócone drzewa i kamienia powstają lub jaskinia zawala się. Zdarzają się nawet powtórki tych samych momentów, walk, ale w inny sposób, w zależności od tego kto opowiada.



Chciałbym zaznaczyć, że te nagłe zmiany nie denerwują, wręcz przeciwnie śmieszą i zawsze towarzyszą im jakieś zabawne komentarze Silasa Greavesa, czy to że nagle sobie przypomniał, czy że coś mu się pomyliło. Z jego historii wynika też, że był największym badassem na całym Dzikim Zachodzie, co samo w sobie jest dość zabawne. W fabułę plecionych jest też wielu najbardziej znanych złoczyńców i bohaterów westernu, co daje graczom sporą dawkę historycznej satysfakcji.  

Poza poczuciem humoru, jak dla mnie wielką zaletą Call of Juarez: Gunslinger jest model rozgrywki, jednak dla niektórych stanowi on też największą wadę tego tytułu. Najnowsza odsłona serii to wciąż strzelanka FPP, ale tym razem bardzo mocna zręcznościowo arcade’owa.

Głównym naszym zajęciem jest eksterminacja wrogów, jak za starych dobrych czasów. Nie ma właściwie żadnych wyborów, skradania się, podstępów i tym podobnych. Idziesz przed siebie i rozstrzeliwujesz przeciwników całymi chmarami (co związane jest z narracją, gdyż Silas zawsze uparcie twierdzi, że walczył sam z trzydziestką, albo i nawet setką wrogów). Jak dla mnie idealna metoda do odreagowania zmęczenia i frustracji.


Co do mechaniki mamy do wyboru cztery główne rodzaje broni, pistolety (jeden lub dwa), karabin, strzelbę i obrzyn, poza tym dostępny jest też dynamit i czasem jakaś dodatkowa wariacja danego rodzaju wyposażenia, w każdym razie nie ma tego wiele. Brak ciekawych rozwinięć broni bywa nieco odczuwalny, ale za bardzo się tym nie przejmowałem.

W zależności od tego jakiej broni użyjemy w jaki sposób, otrzymujemy odpowiednią ilość punktów. Najskuteczniejsze i przynoszące najwięcej punktów formy eksterminacji to strzał w głowę (nieśmiertelny klasyk), trafienie biegnącego, strzał z dalekiej odległości, czy zabicie kogoś przez osłonę. Dodatkowe punkty można zdobyć też za używanie ładunków wybuchowych i eksplodujących beczek.


Zdobyte w ten sposób doświadczenie przeznaczamy na wybranie umiejętności z pomiędzy trzech „drzewek” rozwoju. Nie martwcie się, spokojnie rozwiniecie więcej niż jedno, zwłaszcza jeśli będziecie stosować się do wspomnianych wyżej wskazówek.  Więc można podnosić umiejętności związane z celowaniem i walką na daleki zasięg, strzelaniem z dwóch pistoletów na raz oraz z walką wręcz i strzelbami. Każde z „drzewek” pozwala też na odblokowanie lepszej broni, a poza tym standardowe szybsze przeładowanie, zwiększenie ilości amunicji, czy możliwość lepszego używania dynamitu.

Ważnym elementem rozgrywki jest też tryb koncentracji, w trakcie którego czas zwalnia, a przeciwnicy podświetlani są na czerwono. Za zabicie w trakcie koncentracji dostajemy dodatkowe punkty i łatwiej też liczyć na dobrze punktowany strzał w głowę, więc warto pamiętać o tej opcji.

Jak do tej pory, właściwie wszystko wygląda bardzo pozytywnie, niestety rzadko kiedy wszystko wychodzi idealnie. Główną bolączką  Call of Juarez: Gunslinger jest źle pomyślany system pojedynków. Zupełnie nie rozumiem dlaczego zrezygnowanego z dobrego, intuicyjnego rozwiązania znanego z poprzednich części. 


Teraz w trakcie pojedynku trzeba pilnować zarówno skupienia, jak i szybkości dobierania broni, początkowo (i w sumie później też) jest to prawdziwa mordęga i standardem jest powtarzanie jednego pojedynku po kilka razy. Naprawdę frustrująco jednak zaczyna się robić, gdy pojawiają się pojedynki z dwoma przeciwnikami jednocześnie. To jest główna wada Call of Juarez: Gunslinger.

Nieco mniejszy problem, jednak też zauważalny, to wizualizacja doznawanych obrażeń. Standardowo im więcej kul nas dosięgnie, tym bardziej czerwony lub ciemny robi się obraz. W tym przypadku jednak obraz robi się nieco zbyt ciemny i rozmyty, do tego pojawiają się też wirtualne pęknięcia na monitorze. Wszystko to mocno przeszkadza w ewentualnej ucieczce, czy likwidacji ostrzeliwujących nas przeciwników, w momencie kiedy jesteśmy ciężko ranni. Poza tym nie mam już właściwie Call of Juarez: Gunslinger nic do zarzucenia.


Call of Juarez: Gunslinger to dobry tytuł. Jak dla mnie ma sporo plusów, jest ładny, grywalny, prosty, tani I zabawny. Rozumiem jednak, że gra ta może nie przypaść do gustu co bardziej wymagającym graczom, którzy narzekać będą na zbytnią prostotę i monotonię rozgrywki. Co kto lubi, jak dla mnie Call of Juarez: Gunslinger to świetna produkcja, która pozwala na spora ilość dobrej zabawy.


Moja subiektywna ocena to 7 na 10, przy czym odejmuję jeden cały punkt, za system pojedynków, gdyby nie to, gra jak dla mnie zasługiwałaby na 8. Na zakończenie zapraszam do obejrzenia kilku dodatkowych screenów. 



















3 komentarze:

Rozdział z pociągiem jest strasznie denerwujący, chyba z 6 razy wypadłem z pociągu.

W sumie to jedyne trudniejsze momenty, podobnie irytujące są tylko pojedynki i walka z bossami z gatlingiem.

Zgadzam się z autorem. Osobiście uważam tę grę za świetną, właśnie ze względu na świetną grafikę i wysoki poziom grywalności. Jednak znam wiele osób dla których jest ona monotonna, więc to jak najbardziej kwestia gustu.

Prześlij komentarz