Call of Juarez powrócił na Dziki
Zachód, jak wszyscy wiemy, to jest prawdziwe miejsce tej serii. Jak widać
Techland uczy się na niektórych błędach i postanowił po raz kolejny uraczyć nas
strzelanką FPP w klimatach westernu.
Opuszczając bohaterów znanych z
poprzednich odsłon gry Call of Juarez: Gunslinger najnowsza część opowiada
dzieje Silasa Greavesa, zatwardziałego i niepowstrzymanego łowcy nagród,
szukającego zemsty za śmierć swoich braci. Całość fabuły przedstawiona jest w
formie dość zabawnej i oryginalnej retrospekcji. Historia opowiadana jest przez
starego Silasa, zapewne przy sporej ilości alkoholu. W związku z tą osobliwą
formą narracji sama rozgrywka staje się nieprzewidywalna i chaotyczna, ale w
dobrym znaczeniu.
W przerwach pomiędzy misjami
pojawiają się w większości statyczne, średnio ciekawe grafiki z przedstawiające
rozmowę łowcy nagród ze słuchaczami, same w sobie są mało interesujące, jednak
ugłosowienie jest świetne i pomaga przebrnąć przez rozmowy. Jak taka forma
opowieści kogoś nudzi, można spokojnie ominąć filmiki, coś o czym nie pomyśli
wielu twórców gier, nie ma nic bardziej denerwującego niż nudne przerywniki,
których nie da się przewinąć.
Pomimo moich poważnych obaw,
grafika nie przyprawiła mnie o ból głowy, na szczęście Call of Juarez:
Gunslinger utrzymany jest w stylistyce grafiki komiksowej i operuje mocnymi
kolorami. Zabiegi te łagodzą ewentualne niedoskonałości silnika graficznego ,
obawiam się jednak, że gdyby postawiono na bardziej realistyczne odwzorowanie
świata, moje odczucia byłyby zgoła inne.
Niezwykle interesującym elementem
jest wspomniana już zmienność i chaos. Wynikają one z problemów z pamięcią
głównego bohatera lub z wtrąceń jego słuchaczy, którzy dodają do jego opowieści
fakty znane im z historii lub gazet. W związku z tym może się okazać, że ze
słonecznego dnia robi się mglisty, nagle znikają strzelający Indianie, a
zamiast nich pojawiają się kowboje, przewrócone drzewa i kamienia powstają lub
jaskinia zawala się. Zdarzają się nawet powtórki tych samych momentów, walk,
ale w inny sposób, w zależności od tego kto opowiada.
Chciałbym zaznaczyć, że te nagłe zmiany nie denerwują, wręcz przeciwnie śmieszą i zawsze towarzyszą im jakieś zabawne komentarze Silasa Greavesa, czy to że nagle sobie przypomniał, czy że coś mu się pomyliło. Z jego historii wynika też, że był największym badassem na całym Dzikim Zachodzie, co samo w sobie jest dość zabawne. W fabułę plecionych jest też wielu najbardziej znanych złoczyńców i bohaterów westernu, co daje graczom sporą dawkę historycznej satysfakcji.
Poza poczuciem humoru, jak dla
mnie wielką zaletą Call of Juarez: Gunslinger jest model rozgrywki, jednak dla
niektórych stanowi on też największą wadę tego tytułu. Najnowsza odsłona serii
to wciąż strzelanka FPP, ale tym razem bardzo mocna zręcznościowo arcade’owa.
Głównym naszym zajęciem jest
eksterminacja wrogów, jak za starych dobrych czasów. Nie ma właściwie żadnych
wyborów, skradania się, podstępów i tym podobnych. Idziesz przed siebie i
rozstrzeliwujesz przeciwników całymi chmarami (co związane jest z narracją,
gdyż Silas zawsze uparcie twierdzi, że walczył sam z trzydziestką, albo i nawet
setką wrogów). Jak dla mnie idealna metoda do odreagowania zmęczenia i
frustracji.
Co do mechaniki mamy do wyboru
cztery główne rodzaje broni, pistolety (jeden lub dwa), karabin, strzelbę i
obrzyn, poza tym dostępny jest też dynamit i czasem jakaś dodatkowa wariacja
danego rodzaju wyposażenia, w każdym razie nie ma tego wiele. Brak ciekawych
rozwinięć broni bywa nieco odczuwalny, ale za bardzo się tym nie przejmowałem.
W zależności od tego jakiej broni
użyjemy w jaki sposób, otrzymujemy odpowiednią ilość punktów. Najskuteczniejsze
i przynoszące najwięcej punktów formy eksterminacji to strzał w głowę
(nieśmiertelny klasyk), trafienie biegnącego, strzał z dalekiej odległości, czy
zabicie kogoś przez osłonę. Dodatkowe punkty można zdobyć też za używanie
ładunków wybuchowych i eksplodujących beczek.
Zdobyte w ten sposób
doświadczenie przeznaczamy na wybranie umiejętności z pomiędzy trzech „drzewek”
rozwoju. Nie martwcie się, spokojnie rozwiniecie więcej niż jedno, zwłaszcza
jeśli będziecie stosować się do wspomnianych wyżej wskazówek. Więc można podnosić umiejętności związane z
celowaniem i walką na daleki zasięg, strzelaniem z dwóch pistoletów na raz oraz
z walką wręcz i strzelbami. Każde z „drzewek” pozwala też na odblokowanie
lepszej broni, a poza tym standardowe szybsze przeładowanie, zwiększenie ilości
amunicji, czy możliwość lepszego używania dynamitu.
Ważnym elementem rozgrywki jest
też tryb koncentracji, w trakcie którego czas zwalnia, a przeciwnicy
podświetlani są na czerwono. Za zabicie w trakcie koncentracji dostajemy
dodatkowe punkty i łatwiej też liczyć na dobrze punktowany strzał w głowę, więc
warto pamiętać o tej opcji.
Jak do tej pory, właściwie
wszystko wygląda bardzo pozytywnie, niestety rzadko kiedy wszystko wychodzi
idealnie. Główną bolączką Call of
Juarez: Gunslinger jest źle pomyślany system pojedynków. Zupełnie nie rozumiem
dlaczego zrezygnowanego z dobrego, intuicyjnego rozwiązania znanego z
poprzednich części.
Teraz w trakcie pojedynku trzeba pilnować zarówno skupienia, jak i szybkości dobierania broni, początkowo (i w sumie później też) jest to prawdziwa mordęga i standardem jest powtarzanie jednego pojedynku po kilka razy. Naprawdę frustrująco jednak zaczyna się robić, gdy pojawiają się pojedynki z dwoma przeciwnikami jednocześnie. To jest główna wada Call of Juarez: Gunslinger.
Nieco mniejszy problem, jednak
też zauważalny, to wizualizacja doznawanych obrażeń. Standardowo im więcej kul
nas dosięgnie, tym bardziej czerwony lub ciemny robi się obraz. W tym przypadku
jednak obraz robi się nieco zbyt ciemny i rozmyty, do tego pojawiają się też
wirtualne pęknięcia na monitorze. Wszystko to mocno przeszkadza w ewentualnej
ucieczce, czy likwidacji ostrzeliwujących nas przeciwników, w momencie kiedy
jesteśmy ciężko ranni. Poza tym nie mam już właściwie Call of Juarez:
Gunslinger nic do zarzucenia.
Call of Juarez: Gunslinger to dobry tytuł. Jak
dla mnie ma sporo plusów, jest ładny, grywalny, prosty, tani I zabawny. Rozumiem
jednak, że gra ta może nie przypaść do gustu co bardziej wymagającym graczom,
którzy narzekać będą na zbytnią prostotę i monotonię rozgrywki. Co kto lubi,
jak dla mnie Call of Juarez: Gunslinger to świetna produkcja, która pozwala na
spora ilość dobrej zabawy.
3 komentarze:
Rozdział z pociągiem jest strasznie denerwujący, chyba z 6 razy wypadłem z pociągu.
W sumie to jedyne trudniejsze momenty, podobnie irytujące są tylko pojedynki i walka z bossami z gatlingiem.
Zgadzam się z autorem. Osobiście uważam tę grę za świetną, właśnie ze względu na świetną grafikę i wysoki poziom grywalności. Jednak znam wiele osób dla których jest ona monotonna, więc to jak najbardziej kwestia gustu.
Prześlij komentarz