25 maja 2013

Ahriman: Exile, John French - recenzja


Z przykrością stwierdziłem, że wśród ostatnio przeczytanych książek, mało która naprawdę pozostał w mojej pamięci i wywarła na mnie większe wrażenie. Wśród przeczytanych ostatnio tytułów znajdowało się kilka książek ze świata Warhammera 40.000. Żadnej z nich nie określałbym jako kiepskie, były dobre, może trochę ponad przeciętną, albo nie dorosły do tego co po nich oczekiwałem (między innymi Path of the Seer, czy z serii Horus Heresy Mark of Calth). Nie mówię, że były one złe, ale jak dla mnie stoją gdzieś w tle za prawdziwymi „bohaterami”, którymi stały się dla mnie Pariah oraz Ahriman: Exile.

Większość osób zaznajomionych z Warhammerem 40.000 zna lub przynajmniej kojarzy postać Ahrimana, jednego z najpotężniejszych czarnoksiężników legionu Thousand Sons i doradcę Primarchy Magnusa.  Sięgając po książkę o takiej postaci, jeszcze zanim zaczniemy czytać przygotowujemy się na poznanie postaci mocarnego bohatera, dowódcy przewodzącego setkom lub tysiącom wojowników, tak przynajmniej myślałem ja, jak bardzo się myliłem.

Przedstawiona historia dzieje się już po Herezji Horusa, gdy Legion Thousand Sons schronił się w Oku Terroru, a Magnus stal się demonicznym księciem Chaosu. Ahriman nie jest już członkiem swojego Legionu, jest wygnańcem, jak zresztą głosi tytuł książki.

Ahriman odpowiedzialny był za jedno z największych wydarzeń i tragedii w historii Thousand Sons, Rubicon. Widząc mutacje dziesiątkujące jego braci, czarnoksiężnik postanowił stworzyć zaklęcie, które ochroni ich przed zgubnymi wpływami mocy Chaosu. Rytuał został dokładnie zaplanowany i odprawiony, Rubic okazał się jednocześnie zgubą i wybawieniem.


Ahriman nie przewidział wszystkich skutków zaklęcia, owszem najpotężniejsi z jego braci stali się odporni na mutacje, jednak większość Legionu nie posiadała aż tak dużych zdolności psychicznych. Wszyscy ci, którzy nie byli dość silni, czyli prawie wszyscy, zostali przemienieni w żyjące zbroje. Dusze wojowników zostały spętane w ich pancerzach, a oni sami stali się bezwolnymi, magicznymi automatami. W ten sposób Ahriman zniszczył własnych braci.

Ahriman którego poznajemy nie jest potężnym czarnoksiężnikiem, jest cieniem swej dawnej osoby, przygnieciony przeszłością, poczuciem winy i świadomością uśmiercenia praktycznie wszystkich swoich przyjaciół i towarzyszy. Potężny bohater przemienia się w zobojętniałego męczennika ukrywającego swoje prawdziwe ja, jednak ktoś ma wobec niego inne plany.

Architekt przeznaczenie, to istota, której trudno odmówić, a nawet jeśli odrzucimy jego podszepty, okazuje się, że cały czas realizowaliśmy jego plan. Bohater staje się łodzią pośrodku oceanu Chaosu, kierującą się ku latarni, która może spalić go swym płomieniem.

Ścigany przez swych byłych braci, odcięty od swoich mocy  Ahriman spotyka na swej drodze nowych towarzyszy, których dusze są jeszcze czyste, choć nie na długo. Ahriman zbiera wokół siebie wyrzutków, z punktu widzenia Imperium heretyków, jednak nie oddanych jeszcze Chaosowi.

Najbardziej zaintrygował mnie sposób przedstawienia głównego bohatera. Jak wspomniałem spodziewałem się potężnego czarnoksiężnika przewodzącego armii oddanej Chaosowi, a otrzymałem miejscami bardzo ludzkiego Adeptus Astartes. Ciekawy był jednak nie tylko kontrast postaci moc – impotencja, lecz charakter Ahrimana, jego moralność.


Przedstawiony na tle świata oddanego Chaosowi Ahriman wydaje się być postacią dobrą! Trudno powiedzieć coś takiego o Kosmicznym Marines Chaosu. Zasługą autora jest umiejętne umieszczenie protagonisty, tak, że czarny charakter, na tle jeszcze czarniejszego wszechświata wydaje się czymś pozytywnym.

Ahriman dręczony jest wyrzutami sumienia i może dzięki temu posiada jakieś szczątkowe elementy litości, współczucia, moralności. To tylko iskry, ale wystarczą do tego, by polubić bohatera i życzyć mu szczęścia w przygodach. Jednocześnie co jakiś czas przypomina się nam o jego podstępności i zdeprawowaniu. Autor umiejętni stworzył postać Ahriman trikstera, walczącego przeciwko przeznaczeniu, jednocześnie budzącego oddanie i odpychającego, to właśnie bohater jest główną zaletą tej książki, którą szczerze polecam. 


0 komentarze:

Prześlij komentarz