Z przykrością stwierdziłem, że
wśród ostatnio przeczytanych książek, mało która naprawdę pozostał w mojej
pamięci i wywarła na mnie większe wrażenie. Wśród przeczytanych ostatnio tytułów
znajdowało się kilka książek ze świata Warhammera 40.000. Żadnej z nich nie określałbym
jako kiepskie, były dobre, może trochę ponad przeciętną, albo nie dorosły do
tego co po nich oczekiwałem (między innymi Path of the Seer, czy z serii Horus
Heresy Mark of Calth). Nie mówię, że były one złe, ale jak dla mnie stoją
gdzieś w tle za prawdziwymi „bohaterami”, którymi stały się dla mnie Pariah
oraz Ahriman: Exile.
Większość osób zaznajomionych z
Warhammerem 40.000 zna lub przynajmniej kojarzy postać Ahrimana, jednego z
najpotężniejszych czarnoksiężników legionu Thousand Sons i doradcę Primarchy Magnusa. Sięgając po książkę o takiej
postaci, jeszcze zanim zaczniemy czytać przygotowujemy się na poznanie postaci
mocarnego bohatera, dowódcy przewodzącego setkom lub tysiącom wojowników, tak
przynajmniej myślałem ja, jak bardzo się myliłem.
Przedstawiona historia dzieje się
już po Herezji Horusa, gdy Legion Thousand Sons schronił się w Oku Terroru, a
Magnus stal się demonicznym księciem Chaosu. Ahriman nie jest już członkiem
swojego Legionu, jest wygnańcem, jak zresztą głosi tytuł książki.
Ahriman odpowiedzialny był za
jedno z największych wydarzeń i tragedii w historii Thousand Sons, Rubicon.
Widząc mutacje dziesiątkujące jego braci, czarnoksiężnik postanowił stworzyć
zaklęcie, które ochroni ich przed zgubnymi wpływami mocy Chaosu. Rytuał został
dokładnie zaplanowany i odprawiony, Rubic okazał się jednocześnie zgubą i
wybawieniem.
Ahriman nie przewidział
wszystkich skutków zaklęcia, owszem najpotężniejsi z jego braci stali się
odporni na mutacje, jednak większość Legionu nie posiadała aż tak dużych
zdolności psychicznych. Wszyscy ci, którzy nie byli dość silni, czyli prawie wszyscy,
zostali przemienieni w żyjące zbroje. Dusze wojowników zostały spętane w ich
pancerzach, a oni sami stali się bezwolnymi, magicznymi automatami. W ten
sposób Ahriman zniszczył własnych braci.
Ahriman którego poznajemy nie
jest potężnym czarnoksiężnikiem, jest cieniem swej dawnej osoby, przygnieciony
przeszłością, poczuciem winy i świadomością uśmiercenia praktycznie wszystkich
swoich przyjaciół i towarzyszy. Potężny bohater przemienia się w zobojętniałego
męczennika ukrywającego swoje prawdziwe ja, jednak ktoś ma wobec niego inne
plany.
Architekt przeznaczenie, to
istota, której trudno odmówić, a nawet jeśli odrzucimy jego podszepty, okazuje
się, że cały czas realizowaliśmy jego plan. Bohater staje się łodzią pośrodku oceanu
Chaosu, kierującą się ku latarni, która może spalić go swym płomieniem.
Ścigany przez swych byłych braci,
odcięty od swoich mocy Ahriman spotyka
na swej drodze nowych towarzyszy, których dusze są jeszcze czyste, choć nie na
długo. Ahriman zbiera wokół siebie wyrzutków, z punktu widzenia Imperium heretyków,
jednak nie oddanych jeszcze Chaosowi.
Najbardziej zaintrygował mnie
sposób przedstawienia głównego bohatera. Jak wspomniałem spodziewałem się
potężnego czarnoksiężnika przewodzącego armii oddanej Chaosowi, a otrzymałem
miejscami bardzo ludzkiego Adeptus Astartes. Ciekawy był jednak nie tylko
kontrast postaci moc – impotencja, lecz charakter Ahrimana, jego moralność.
Przedstawiony na tle świata
oddanego Chaosowi Ahriman wydaje się być postacią dobrą! Trudno powiedzieć coś
takiego o Kosmicznym Marines Chaosu. Zasługą autora jest umiejętne umieszczenie
protagonisty, tak, że czarny charakter, na tle jeszcze czarniejszego
wszechświata wydaje się czymś pozytywnym.
Ahriman dręczony jest wyrzutami
sumienia i może dzięki temu posiada jakieś szczątkowe elementy litości, współczucia,
moralności. To tylko iskry, ale wystarczą do tego, by polubić bohatera i życzyć
mu szczęścia w przygodach. Jednocześnie co jakiś czas przypomina się nam o jego
podstępności i zdeprawowaniu. Autor umiejętni stworzył postać Ahriman
trikstera, walczącego przeciwko przeznaczeniu, jednocześnie budzącego oddanie i
odpychającego, to właśnie bohater jest główną zaletą tej książki, którą
szczerze polecam.
0 komentarze:
Prześlij komentarz