28 marca 2013

Bioshock Infinite - recenzja



Gry oddziałują na naszą psychikę w rozmaity sposób, tematyką, wizją świata, a nawet sposobem jego ukazania. Co jest dla nas straszniejsze, lęk przed niewielkimi zamkniętymi pomieszczeniami, czy wrażenie niszczącej się przestrzeni? A może uczucie zamknięcia, tonięcia pod wodami całego oceanu, wypełniania płuc płynem nie pozwalającym na złapanie oddechu, jest gorsze niż upadek z niebios i świadomość nieuchronnie zbliżającej się ziemi?

Takie pytania można sobie początkowo zadawać rozpoczynając przygodę z nową odsłoną Bioshocka, jednak dość szybko zdajemy sobie sprawę, że takie porównania stają się niezwykle trudne i częściowo pozbawione sensu, dlaczego? Żeby się tego dowiedzieć, musicie przeczytać resztę tej recenzji, lub jeszcze lepiej, samemu sięgnąć po opisywany tytuł.

Uczta zmysłów

Bioshock Infinite to kontynuacja dobrze znanej marki, z wyrobioną opinią i dość wysokimi oczekiwaniami, co do następnych części. Wychodząc czysto z założenia kontynuacji, można by spróbować uczynić grę jeszcze cięższą, zanurzyć gracza niemal całkowicie w szaleństwie opanowującym Rapture, postarać się o jeszcze większą dawkę psychodelicznych elementów, więc twórcy… poszli w zupełnie przeciwną stronę i bardzo dobrze!  


Nowy Bioshock to otwarte przestrzenie, prawdziwy bal kolorów, uczta wizualna ze światła, która za stół ma całe niebiosa, aż po horyzont. Tym razem zrezygnowano z odmętów morskich i całość gry osadzona została w podniebnym mieście  Columbia. Wyjątkiem jest tutaj sam początek gry, gdyż pierwsze sceny bardzo przypominają poprzednie części serii i mamy wrażenie, że ponownie znajdziemy się pod wodą. Szybko jednak okazuje się, iż zamiast w dół, przemieszczamy się w górę.

Co można powiedzieć o świecie Bioshock Infinite? Cóż najlepiej oddaje to chyba szok, jakiego doznajemy po raz pierwszy wychodząc na ulice Columbii. Wszystko jest niesamowicie radosne, piękne, żywe i otwarte. W pewnych aspektach są to jedynie pierwsze wrażenie, ale odczucie takie niemal w całości utrzymuje się przez resztę gry.



Strange new (old) world

Akcja Bioshock Infinite rozgrywa się w roku 1912, w rzeczywistości, którą moglibyśmy nazwać alternatywną do naszej. Historia ludzkości jest dość podobna, jednak postęp techniczny jest znacznie większy i cały świat sprawia wrażenie steampunkowego. Zaszły też istotne zmiany, w obszarach takich jak konflikty zbrojne, czy właśnie secesja Columbii, która wystąpiła ze Stanów Zjednoczonych, nie tylko politycznie, ale i fizycznie (uniosła się w powietrze).

Tak jak Rapture miało swego architekta, tak i triumf Columbii zawdzięczany jest jednemu człowiekowi, osobie, która obecnie znana jest, jako Prophet i cieszy się nie tylko bezwzględnym poparciem politycznym, ale i czcią religijną. Całe miasto jest praktycznie jednym wielkim pomnikiem ku czci postaci, jaką jest Zachary Hale Comstock (Father Comstock).

Na każdym kroku zobaczymy pomniki, plakaty propagandowe, a nawet parady wystawiane w jego imieniu. W tym samym czasie z głośników dobiega do nas spokojna muzyka, przerywana co jakiś czas komunikatami, mówiącymi o tym, jak być dobrym obywatelem Columbii i jak dobrze służyć Prorokowi. Żeby dostać się do samego miasta, trzeba zresztą nie tylko "sięgnąć niebios", ale jeszcze przejść chrzest (dość traumatyczny), aby urodzić się na nowo i dołączyć do miejscowej wiary. Tylko wówczas wrota do miasta staną przed nami otworem.


W Bioshock Infinite przyjdzie nam się wcielić w postać dość enigmatycznego i dręczonego przeszłością Bookera DeWitta, weterana i byłego agenta Pinkertona. Jak wiele osób w jego profesji, popadł on w złe towarzystwo i narobił sobie długów oraz potężnych wrogów. Teraz jedynym sposobem na ich spłacenie, wydaje się podróż do dziwacznego podniebnego miasta, by sprowadzić stamtąd młodą dziewczynę imieniem Elizabeth. To właściwie wszystko, co wiemy na samym początku. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, więc tam gdzie mogę ograniczę się do ogólników i pojedynczych przykładów.

Po przybyciu do miasta, jesteśmy przytłoczeni jego pięknem i pełnią życia. Columbia wydaje się prawdziwym rajem, edenem swoich czasów. Jednak dość szybko, okazuje się, że ten niebiański owoc, może mieć robaki. Miasto to opiera swoje istnienie na kilku filarach. Pierwszym z nich jest wiara w Boga, na skraju dewocji, zresztą przeniesiona ona zostaje również na twórcę miasta, zwanego przecież  Prorokiem. Szybko dowiadujemy się też, że motorem napędowym tutejszej cywilizacji jest niewolnictwo.

Zgadza się, punktem krytycznym w wierze i zapatrywaniach mieszkańców Columbii jest ich wyższość, nad innymi rasami, zwłaszcza Afrykańczykami. Jednak pełno jest też przesłanek co do niższości innych narodowości, jak Azjatów, Indian, czy Irlandczyków. Jest to mocno kontrowersyjne, lecz w pewnym sensie zgadza się z poglądami części społeczeństwa z przełomu XVIII i XIX wieku. Lincoln traktowany jest jako wcielenie diabła, natomiast jego morderca jako święty.


Pod tym wszystkim znajduje się prawdziwy huragan problemów, rozwijająca się rewolucja, tajne stowarzyszenia, dziwne wynalazki, wyzysk, indoktrynacja i wiele innych. Pod pięknym miastem znajdują się dzielnice fabryczne, gdzie robotnicy pracują niczym w ulu (ich cykl życia wzorowany jest na życiu owadów), a jeszcze dalej odnajdujemy dzielnice biedoty i niewolników. Gdy rozeznamy się trochę w rzeczywistości, okazuje się, że miasto siedzi na beczce prochu, czekającej aby ktoś podpalił lont, tym kimś możemy się strać właśnie my oraz tajemnicze dziewczę, które mamy uprowadzić. 

Dziewczyna

Właśnie Elizabeth okazuje się okiem huraganu zdarzeń. Dziewczyna posiada niesamowite zdolności tworzenia wyrw pomiędzy światami, a nawet przenoszenia się pomiędzy nimi, coś czego doświadczymy w późniejszej części rozgrywki. Warto jednak napisać o tej postaci kilka słów więcej, gdyż jest to najwyraźniejsza i najlepiej stworzona postać w całym Bioshocku.

Elizabeth całe swoje życie spędziła w zamknięciu, gdy wreszcie zostaje uwolniona zachłystuje się światem i w ciągu tych kilkunastu godzin gry, dorasta w przyśpieszonym tempie. My towarzyszymy jej w ciągu tej całej wędrówki, dzięki czemu widzimy jak doskonale oddano jej emocje i dylematy. Z początku całkowicie naiwna, po jakimś czasie zdaje sobie sprawę, jakim „dupkiem” jest główny bohater i że jego zadaniem jest uratowanie jej, tylko po to by zamknąć ją w innej klatce. W trakcie tej swoistej ewolucji zmianom ulega zachowanie tej postaci, jej mimika, to co mówi i jak nam pomaga. Przyjemnie jest obserwować te wszystkie szczegóły.


Dziewczyna towarzyszy nam prawie przez całą grę i jest niezwykle użyteczna. Znajduje pieniądze, apteczki, amunicję i to czego nam w danej chwili potrzeba, umie nawet otwierać zamki wytrychami. Ponadto po jakimś czasie rozwija umiejętność sprowadzania pewnych elementów z innego świata, do obecnego, pomagając nam tym w walce lub eksploracji.

Niestety przy tej postaci bledną bardzo wszystkie inne, nawet ważniejsi antagoniści i sam główny bohater. Pomimo pierwszego wrażenia życia, większość postaci milczy, albo wypowiada jedną kwestię. Po jakimś czasie orientujemy się, jak sztuczne są niektóre elementy świata, twórcy mogli się tutaj bardziej wysilić, zwłaszcza, że starali się wiarygodnie oddać duże, aktywne, żyjące miasto.

Wykonanie

Co do grafiki jest ona na bardzo wysokim poziomie, przynajmniej w całościowym przedstawieniu. Miasto stworzone zostało świetnie, budynki są ładne, ogrody kolorowe, woda realistyczna, a wszystko to rozświetlane jest przez fenomenalnie oddane promienie słońca. Projekty postaci są ciekawe i oryginalne, na ulicach znajdziemy tłumy rozmaitych przechodniów, w każdym wieku. Jeśli zajrzymy za jakieś uliczne zaułki, znajdziemy nawet dzieciaki podpalające ukradkiem papierosy.


Nie ma jednak róży bez kolców, co wyraźnie widać w grafice prezentowanej przez Bioshock Infinite. Jak wspomniałem wszystko wygląda pięknie, jednak do momentu zanim zaczniemy się dokładniej przyglądać. Niestety niektóre elementy zostały potraktowane po macoszemu, na przykład krzaki z kwiatami, chodniki i ulice oraz sporo innych rzeczy. Gdy zbliżymy się, wyraźnie widać płaskość i kwadratowość oglądanych przedmiotów. Wprawdzie nie jest to grzech śmiertelny, gdyż zauważy się to dopiero z bardzo bliska, ale jednak kłuje w oczy.

Kolejną bolączką jest chyba kiepsko zoptymalizowany silnik graficzny. Oczywiście nie mamy tutaj do czynienia z czymś takim, co miało miejsce w przypadku Gothica 3, ale jednak mogłoby być znacznie lepiej. Mam mocny komputer i naprawdę dobrą kartę graficzną. Crysis 3 na najwyższych parametrach szedł mi praktycznie bez problemu, jednak w przypadku Bioshocka, miałem miejscami problemy.

Wymagania sprzętowe są spore, ale jeśli je spełniamy gra przez większość czasu działa płynnie, problemy zaczynają się przy przechodzeniu do nowych lokacji, wchodzeniu na nowy, większy teren i gdy natkniemy się na bardziej ekstremalne efekty świetlne (przynajmniej u mnie tak było). Gra zwalniała mi z 60 klatek na sekundę do 12-14 i tak było przez kilka, do kilkunastu sekund. Moim zdaniem, to świadczy o kiepskiej optymalizacji.  


Rozgrywka i wyposażenie

Co do mechaniki rozgrywki, to nie odbiega ona zbytnio od tego, co widzieliśmy w poprzednich częściach Bioshocka. Wydaje mi się, że jest więcej strzelania i rodzajów broni, jednak walki, jak dla mnie, ciekawsze były w pierwszych dwóch częściach Bioshocka. Poza tym, jeśli ktoś chce, żeby gra byłą dla niego wyzwaniem, powinien od razu zacząć od trudniejszego poziomu, gdyż Normal może być dla niego nudny i zbyt prosty.

Główny bohater w swoich przygodach może posługiwać się zarówno bronią palną, jak i specjalnymi mocami, zwanymi tym razem vigor. Wszystko działa dość podobnie jak we wcześniejszych częściach. Nowych mocy uczymy się z dzięki specjalnym eliksirom w butelkach. Po ich wypiciu możemy używać nowej mocy. Każda z tych zdolności wymaga odpowiednią ilość „paliwa” uzupełnianego niebieskimi buteleczkami, każda może tez być ulepszona w specjalnych automatach (większa siła mocy, obszar, mniejsza cena i tym podobne).



Rodzajów dostępnej broni jest dość dużo, chociaż niektóre z nich to tylko zmodyfikowane modele wyposażenia dostępnego już wcześniej. W danej chwili możemy mieć tylko dwie bronie palne wspomagane atakiem wręcz. Każdą broń można ulepszyć w stoiskach, zwiększając jej wybrane parametry. Niestety wszystkie wspomniane wzmocnienia, zarówno broni, jak i mocy, są kosztowne, czasem nawet bardzo, a pieniędzy jest niewiele. Praktycznie nigdy nie będziemy w stanie wykupić ze sklepów wszystkiego co chcemy (stanowi to dodatkowy bodziec do eksploracji wszystkich pomieszczeń i odnajdywania każdej możliwej monety).

Poza vigorami i bronią udostępniono też wyposażenie w postaci specjalnego ubrania, którego elementy dają nam różne bonusy. Atak wręcz może razić prądem, któraś z broni może być celniejsza, albo szybsza, konkretna moc ma zwiększone efekty itp. Nic specjalnie wymyślnego, ale przydaje się. Specjalnymi napojami rozwijamy też trzy główne statystyki, czyli zdrowie, tarczę i moc magiczną. Zazwyczaj gdy odnajdziemy taką buteleczkę, możemy wybrać, na którą z trzech opcji chcemy przeznaczyć odnaleziony punkt.

Sztuczna inteligencja nie jest też specjalnie błyskotliwa, ale pomniejsi wrogowie są na tyle świadomi naszej przewagi, że myślą o chowaniu i unikach. Potężniejsi przeciwnicy, najczęściej biegną otwarcie prosto na nas lub polegają na swej sile ognia, stojąc w miejscu i ostrzeliwują bohatera. Walczymy z rozmaitymi postaciami, jednak tym razem brakowało mi bardzo wyraźnego antagonisty, wiem że są trudni, specjalni przeciwnicy, ale nikt, kto zapadłby mi w pamięć jak Big Daddy.






Kolorowo bajeczny tort wielosmakowy

Fabuła jest wielowątkowa i przedstawiono ją zgrabnie oraz ciekawie. Poza tym, czego dowiemy się od bohaterów, dodatkowe informacje znajdujemy na rozrzuconych po mieście dziennikach audio. Naprawdę watro ich wysłuchać, gdyż nadają historii znacznie więcej głębi i kolorytu. Przedstawiają też w wyraźniejszym świetle wielu bohaterów niezależnych.

Skoro o dziennikach audio mowa, to udźwiękowienie gry zasługuje na wyrazy uznania. Muzyka i odgłosy zostały dobrane i skomponowane doskonale. Idealnie wręcz pasują do klimatu gry i przedstawionego w niej świata. Bohaterowie mówią głosami wyraźnymi, nawet za bardzo, co jest chyba zabiegiem celowym. Grając spokojnie możemy zamknąć oczy i po samym głosie odgadnąć, że rozmawiamy z niewolnikiem, mieszczaninem, albo kimś z wyższych sfer. Bardzo się cieszę, że jak na razie nie ma pełnej, polskiej wersji językowej.

Chciałbym napisać więcej, ale to oznaczałoby zdradzenie wielu rzeczy zawartych w scenariuszu, a tego nie chciałbym robić, zwłaszcza w grze, która kładzie tak duży nacisk na fabułę. Bioshock Infinite to świetna gra, powiedziałbym nawet fenomenalna, z piękną grafiką (lekko kulejącą w szczegółach), bogatą historią i niezwykle ciekawym światem. Dla niektórych pewnym mankamentem może być liniowość rozgrywki i brak swobody, tak popularnej ostatnio w innych tytułach, jednak ograniczenia te, jak mi się wydaje, były potraktowane wymaganiami fabuły. Pomimo pewnych wad Bioshock Infinite to pozycja, w którą musicie zagrać. A jak wy uważacie? Podzielcie się swoimi wrażeniami w komentarzach.

Na koniec zapraszam do zapoznania się jeszcze z kilkoma filmami i screenami z gry Bioshock Infinite

























3 komentarze:

Dużo lepsza gra niż się spodziewałem. Denerwowały mnie niektóre elementy historii, ale nie na tyle, żeby faktycznie przeszkadzać. Faktycznie gierka potrafi przycinać, poza tym gra zapisuje savy tylko jednej osoby na raz.

A mnie nie podobaly sie ani poprzednie bioshocki, ani ten. Wola, przycinajaca gra z mega wymaganiami, jak mam ohote zagrac w cos fajneto odpalam CODe albo cos podobnego.

Prześlij komentarz