Ectaco JetBook Color

Pierwszy kolorowy czytnik książek w technologi E Ink- recenzja.

Rogue Trader

Epicka przygoda przestrzeni kosmicznej

Twilight Imperium 3rd Edition

Legendarna strategia planszowa w klimatach sf.

Dungeons and Dragons: Castle Ravenloft - gra planszowa

Zamkowe lochy i koszmarne monstra

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dead Island. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dead Island. Pokaż wszystkie posty

14 maja 2013

Dead Island Riptide - recenzja



Nie często pojawia się tytuł, który wciągnie mnie na tyle, że jestem w stanie przejść całą grę, tak jednak było w przypadku Dead Island. Kolorowa wyspa, zombiak i spory arsenał broni miały w sobie coś, co utrzymało mnie przed monitorem. Z tego powodu, pomimo mieszanych recenzji w sieci i niemal stałego braku czasu, postanowiłem dać Dead Island Riptide szansę.

Dead Island Riptide to bezpośrednia kontynuacja Dead Island, miło widzieć, że pojawia się coraz więcej polskich gier, nawet jeśli niektóre od samego patrzenia na grafikę przyprawiają o nudności. Tak jak swoja poprzedniczka Riptide to survival horror z elementami rpg, mocno skierowany na grę co-op.  Podobnie też jak w 2011 roku za teren, na którym będą się toczyć wszystkie przygody, posłużyła tropikalna wyspa.


Fabuła rozpoczyna się zaraz po tym co widzieliśmy w zakończeniu pierwszego Dead Island, okazuje się, że nasi bohaterowie po raz kolejny wpakowali się w kłopoty. Zamiast ratunku wpadli z deszczu pod rynnę i zostali uwięzieni na okręcie wojskowym. Co mogło wydarzyć się później? Oczywiście na statku pojawiły się zombie, więc nasi herosi, Sam B, Logan Carter, Xian Mei oraz Purna po raz kolejny będą mogli się wykazać zdolnościami przetrwania.

Niedługo po rozpoczęciu gry (kiepskim, ostrzegam ten prolog może zniechęcić, ale polecam przetrzymać i grać dalej) z okrętu trafiamy na kolejna tropikalną wyspę opanowaną przez nieumarłych, Palanai. W niedługim czasie odnajdujemy też grupę niezainfekowanych osób, z którymi będziemy podróżować.

Schemat jest podobny jak w poprzedniej odsłonie Dead Island, wykonujemy misje główne i poboczne, wraz z postępem fabuły odblokowujemy nowe bazy operacyjne, znajdujemy więcej ukrywających się osób i dowiadujemy się co jest prawdziwą przyczyną wybuchu epidemii zombie. 


Misje można podzielić na trzy rodzaje, związane z głównym wątkiem fabularnym, poboczne (uratuj moje dzieci, znajdź mi kamerę itp.) oraz powtarzalne. Pierwsze dwa rodzaje questów wynagradzają nas zazwyczaj nową bronią, czasem przepisem na stworzenie ulepszenia. Zadania powtarzalne polegają na przynoszeniu konkretnych rzeczy, za które dostajemy pieniądze oraz doświadczenie, w sumie można robić to w nieskończoność, to dobry sposób na podniesienie poziomu i dodatkową gotówkę.

Lokacje w których przyjdzie nam się poruszać to między innymi dżungla, plaża, jaskinie, bagna, laboratoria i  w końcu miasto. Niestety widać też, że graficznie strasznej rewolucji nie było. Przy produkcjach takich jak Crysis, Dead Island Riptide zostaje daleko w tyle (całe kilometry), na szczęście jest to częściowo maskowane przez barwną kolorystykę otoczenia i swoistą stylistykę graficzną samej gry. Słabą jakość modeli widać zwłaszcza na przykładach postaci z którymi wchodzimy w interakcję. Z samymi zombiakami jest już lepiej, bo i tak mają być brzydkie.

Widoczną zmianą jest wprowadzenie efektów atmosferycznych, pojawia się na przykład deszcz, ale nocy nadal nie uświadczymy. Niestety jest całkiem sporo artefaktów w postaci szafek lub drzwi podświetlanych na żółto, kończyn martwych zombiaków wnikających w ściany lub ulice i tym podobne kwiatki. Nie jest jednak najgorzej.



Wszelakie wyposażenie też nie rozwinęło się jakoś specjalnie. Nadal mamy broń białą (w której można wydzielić broń sieczną, obuchową i kastety wraz ze szponami) oraz palną. Zdecydowanie więcej znajdziemy tej pierwszego rodzaju i na początku gry nie ma co liczyć na pistolety. Mnie udało się zdobić rewolwer dość wcześnie, ale i tak sporo namachałem się maczetami i toporami. Broń występuje w kilku kolorach, złotym, fioletowym, niebieskim zielonym i białym. W zależności od barwy dany przedmiot jest potężniejszy, ale też bardziej kosztowny do utrzymania.

Tak broń biała nadal się psuje i trzeba ją naprawiać, gdyż szybko traci skuteczność w walce. Poza naprawianiem można też podnosić poziom wyposażenia (zwiększając tym samym parametry) oraz modyfikować je za pomocą różnych znalezionych materiałów (potrzeba też do tego schematów modyfikacji). W ten sposób nasze miecze, młoty i karabiny mogą dodatkowo razić prądem, spalać, truć i wywoływać inne podobnie miłe efekty.

Tutaj przestroga, sami jesteśmy na nie wrażliwi. Jeśli zabijemy kogoś rażąc go prądem i dotkniemy nadal naelektryzowanego ciała, też zostaniemy porażeni. Co do efektywności uzbrojenia, wszystko zależy od preferencji, szansy na cios krytyczny i umiejętności. Ja preferowałem broń palną, ale i tak wspomagałem się czasem elektryzującą kataną.  


Po wyspie można poruszać się na kilka sposobów, piechotą (oczywiste), samochodem, łodzią lub za pomocą szybkiego przemieszczania. Jazda samochodem nie różni się specjalnie od tej znanej z pierwszej części Dead Island, jest prosta, przyjemna, szybka i pozwala na łatwą eksterminację wszystkich napotkanych przeciwników.

Irytująca było natomiast poruszanie się za pomocą łodzi. Terenów wodnych jest sporo i czasem łódź jest konieczna. Niestety steruje się nią dość topornie, co samo w sobie nie jest jednak problemem. Trudnością są topielcy zalegający całymi masami w rzekach, to był powód moich najczęstszych zgonów. Gdy tylko przepływamy obok nagle rzuca się na nas kilkunastu umarlaków z prędkością błyskawicy, trudno zrobić cokolwiek, nawet wysiąść i walczyć, zwłaszcza na wyższych poziomach trudności. Z tego powodu jakakolwiek wyprawa wodna denerwowała mnie niezmiernie.


Szybkie przemieszczanie jest oczywiste, możemy z niego skorzystać w każdym miejscu, które jest pod naszą kontrolą. Wystarczy stanąć przy specjalnej mapie, wybrać lokalizację i tyle. Trzeba tylko uważać, ponieważ kilka takich punktów, jest umieszczonych w miejscach gdzie pojawiają się wrogowie.

Wraz z rozwojem postaci (tym razem nie zaczynamy od zera, można też importować postać z poprzedniej części) dostajemy punkty umiejętności, które można rozdzielić pomiędzy trzy drzewka, każde skupione na nieco innym aspekcie. Z grubsza można podzielić je na drzewko furii, umiejętności walki oraz drzewko survivalu.

Furia pozwala na wejście w stan szału, w trakcie którego zadajemy więcej obrażeń, jesteśmy odporniejsi, szybsi itp. Umiejętności skupione na walce głównie zwiększają obrażenia zadawane różnymi rodzajami broni. Survival pozwala na odnajdowanie lepszych przedmiotów, zwiększenie wytrzymałości i zdrowia, czy tańsze naprawianie broni.


Większość z tych rzeczy nie czyni z Dead Island Riptide tytułu wyjątkowego. Widziałem komentarze w której zarzucano grze, wtórność, nieudane powielanie schematów Borderlands, brzydką grafikę i wiele błędów, trzeba przyznać, że częściowo jest to prawda, ale tylko częściowo.

Tylko głupiec nie korzystałby z ustalonych już i sprawdzonych motywów, wiedząc, że będą nadawać się do jego produkcji. Przyznaję grafika nie jest piękna, ale jak pisałem wyżej można na to przymknąć oko, gdyż nie razi aż tak bardzo. Bugi i błędu różnego rodzaju pojawiają się, lecz nie są na tyle poważna żeby uniemożliwiać rozgrywkę. Natomiast co do porównania z Borderlands… Mnie obie części Borderlands bardzo się podobały, ale nie skończyłem żadnej z nich (za każdym razem nudziła mi się w 50-70% gry). Dlaczego? I dlaczego ukończyłem Dead Island Riptide, skoro wzoruje się ona na wspomnianej grze?

Prostota i brak komplikacji w postaci zbyt rozbudowanego świata i częstego wracania do ukończonych wcześniej lokacji, oto odpowiedź. W Dead Island świat jest spory, ale nie przesadnie. Wszędzie dojdziesz na piechotę, a samochodem przejedziesz przez mapę w 3-4 minuty maksymalnie. Do zwiedzanych już kilkukrotnie lokacji nie wracamy, chyba że sami chcemy. Misje owszem są proste, niektóre powtarzalne, ale nie ma ich za dużo, każdą można spokojnie wykonać i nie doznamy przy tym zbyt mocnego znużenia.



Walka jest przyjemna (poza wyjątkami kilku przeciwników), szybka i prosta. Broń jest efektowna i z przyjemnością szukamy nowych ulepszeń do jej wzmocnienia (dzięki temu, że świat nie jest zbyt duży, nie spędzimy na tym całych godzin). Również długość rozgrywki jest bardzo satysfakcjonująca, nie zbyt długa (ważne dla osób z małą ilością czasu), ale też nie ukończymy jej w 2-3 godziny, zwłaszcza jeśli będziemy szukać przedmiotów i wykonywać dodatkowe zadania. Owszem gra nie wnosi wiele zmian od czasów pierwszej części, ale i tak jest fajna.

To w sumie na tyle, ja osobiście polecam tą grę, gdyż działa odstresowująco. Można postrzelać do hord zombiaków, można szatkować mieczami, miażdżyć młotami, kopać, podpalać, wysadzać i być komicznie brutalnym na wiele sposobów. Nie jest to produkcja wybitna, ale jest przyjemna i ja osobiście nie sądzę, żebym zmarnował czas przeznaczony na ukończenie Dead Island Riptide.

Dodam jeszcze, że nie grałem w trybie co-op, co znając już trochę ten tytuł musi być całkiem przyjemną zabawą. Aha zakończenie otwiera furtkę do następnej części, więc na pewno jeszcze spotkamy zombie w tropikalnym raju. 

Na zakończenie zapraszam do obejrzenia jeszcze jednego filmiku i kilku screenów z gry. 


Jeśli podobał ci się tekst, kliknij "Lubię to" na stronie głównej lub podziel się wrażeniami w komentarzu. Wasze wsparcie daje nam motywację i pomaga w dalszym rozwoju serwisu Sthenno.

Zapraszamy również na naszą stronę na Facebooku